Archiwum roczne: 2018

Ostrołęka i okolice – Dzień 2 [ok. 50 km]

Dzisiejszy dzień zaczął nam się dość nietypowo. Kiedy już mieliśmy startować z wycieczką, okazało się, że w jednym z rowerów mamy kapeć… Zaczęliśmy zatem od wymiany dętki, ale uznaliśmy zgodnie, że był to w sumie lepszy moment, niż miałoby nam się to przydarzyć później na trasie…

Kiedy już wyruszyliśmy, najpierw skierowaliśmy się na drugi brzeg Narwi, aby podjechać pod Pomnik-Mauzoleum bitwy pod Ostrołęką 1931 r.

Podczas powstania listopadowego w tym miejscu istniał Fort Bema.

Pomnik zaczęto budować już w latach 30. XX wieku, ale przede wszystkim ze względu na brak funduszy, na jego finalizację trzeba było czekać aż do 2012 r. Z całą historią zapoznać się można w ciekawym artykule Filipa Springera.

Betonowa kaplica z podziemnym muzeum multimedialnym:

Na terenie wystawione są też repliki armat i jednorogów z początku XIX w. oraz wyrzutni Bema.

Po obejrzeniu mauzoleum, skierowaliśmy się nad rzekę, na wał.

Dzisiejszy dzień był przepiękny, krajobraz dookoła również 😊

Po drodze minęliśmy kontrowersyjną hałdę popiołów tutejszych zakładów. W ostatnim czasie znacznie się zmniejszyła.

Dalej kierowaliśmy się na północny wschód, nadal ciesząc się pogodą i widokami,

aż dotarliśmy do ścieżki dydaktycznej na terenie Leśnictwa Łęg.

Wzdłuż szlaku rozstawione są tablice informacyjne przybliżające atrakcje kurpiowskiej puszczy.

W lesie wdrapać się można również na naprawdę wysoką górę, znajdującą się w pobliżu tzw. Krwawej Polany (według legendy bitwę toczyły tu wojska Napoleona).

Wkrótce dotarliśmy do mostu na rzece Szkwa – łączącego ziemie Mazowsza i Podlasia. Most ten jest obecnie nieczynny ze względu na swój słaby stan techniczny, jednak okoliczni mieszkańcy wciąż z niego korzystają (sami byliśmy świadkami przejazdów samochodów po tych dziurawych deskach).

Jedna z miejscowości na kolejnym odcinku naszej trasy – Dąbrówka, zaskoczyła nas widokiem mnóstwa kapliczek rozstawionych na sporym terenie przylegającym do tutejszego kościoła.

Kaplica Narodzenia:

Zatrzymaliśmy się tu zatem na krótkie zwiedzanie.

Drewniany kościół został przeniesiony do Dąbrówki pod koniec XIX w. z miejscowości Kadzidło. Już wtedy miał ponad sto lat.

Ze względu na coraz późniejszą porę i czekający nas jeszcze tego dnia powrót do Warszawy, postanowiliśmy nieco skrócić naszą zaplanowaną wcześniej trasę. Początkowo trochę było nam żal już zawracać, ale chwilę później już o tym zapomnieliśmy, kiedy to naszym oczom ukazały się wielkie połacie wrzosów kwitnących wzdłuż lasu.

Jeszcze jeden krótki przystanek zrobiliśmy sobie w miejscowości Lelis. Przywitały nas tu krowy chętnie pozujące do zdjęć ;)

W miejscowości warto zatrzymać się przy kapliczce postawionej przez jednego z mieszkańców. Upamiętnia ona wydarzenia z 1830 r., kiedy to zmarło tutaj ok. 150 osób zarażonych cholerą. Choroba zabrała ich wszystkich w ciągu zaledwie 2 miesięcy.

Wnętrze kapliczki:

Ostatni mały postój urządziliśmy sobie w gajówce Durlasy. Upamiętniono tutaj gajowego, Władysława Małkowskiego, który był również żołnierzem Korpusu Ochrony Pogranicza w Kampanii Wrześniowej 1939 r., zamordowanym przez NKWD. W tym miejscu obchodzone są również rocznice zbrodni katyńskiej oraz, jak widać na rozwieszonym banerze (zdjęcie poniżej), rocznice katastrofy smoleńskiej.

Stąd wróciliśmy już prosto na obiad do Ostrołęki (była i pizza i burger 😊), a później już niestety trzeba było jechać do domu, do Warszawy…

 

Trasa:

Pobieranie

Ostrołęka i okolice – Dzień 1 [ok. 54 km]

Kiedy lato zmierzało ku końcowi, postanowiliśmy wybrać się na weekend gdzieś dalej od Warszawy. A najlepiej w jedno z tych mazowieckich miejsc, do których planowaliśmy dotrzeć już od paru lat i dotychczas tylko na planach się kończyło 😊 A zatem spakowaliśmy się i już w piątek wieczorem wyruszyliśmy do Ostrołęki.

Sobotni poranek był nieco pochmurny, ale mimo to pogoda zapowiadała się całkiem dobrze. Naszą wycieczkę zaczęliśmy od odwiedzenia kilku punktów w samym mieście.

Przy ul. Kościuszki zatrzymaliśmy się na chwilkę przy skwerze im. dr. Józefa Psarskiego, gdzie jakiś czas temu stanął również jemu poświęcony pomnik-ławeczka.

Był to zasłużony ostrołęcki lekarz oraz działacz oświatowy i społeczny – organizował m.in. tajne nauczanie czy założył bibliotekę, za co zsyłano go do Rosji.

Naprzeciw skweru znajduje się imponujący barokowy klasztor pobernardyński pw. Św. Antoniego.

Stąd udaliśmy się jeszcze na rynek, w którego części centralnej stoi pomnik generała Józefa Bema. Odsłonięto go na pamiątkę wydarzeń z powstania listopadowego i bitwy 26 maja 1831 r. kiedy to Józef Bem poprowadził atak Artylerii Lekkokonnej, który powstrzymał Rosjan i umożliwił armii gen. Skrzyneckiego dokonać odwrót na Warszawę.

Wyjeżdżając z Ostrołęki w kierunku południowo-zachodnim (w okolicy Osiedla Łęczysk) z wału można dostrzec wczesnośredniowieczne grodzisko z końca XI lub z XII wieku. To tutaj powstała Ostrołęka, a gród strzegł przeprawy przez Narew. Jako, że przebiegał tędy szlak handlowy z Mazowsza do Prus, funkcjonowała tu również osada targowa.

Grodzisko, otoczone wałami obronnymi, posiadało plac o promieniu do 5 m. Dookoła znajdowała się fosa wypełniona wodą, funkcjonował most zwodzony, postawiono również drewnianą wieżę obserwacyjną.

Na drugim brzegu dojrzeć można dopływ Narwi – rzekę Omulew.

Przystanęliśmy też na chwilę przy moście kolejowym, gdzie mogliśmy popatrzeć na Narew i otaczającą ją przyrodę.

Koło wsi Dzbenin zboczyliśmy z drogi, aby odszukać lokalną ciekawostkę – “królewski kamień”. Kiedyś tereny te porastała puszcza, a w niej odbywały się polowania. Do miłośników tego typu rozrywek należał również król Stefan Batory. Według legendy, podczas jednej z wypraw na łowy król został zraniony przez jelenia. Na szczęście, Batory zabrał ze sobą swego medyka, który go szybko opatrzył – a na „stół operacyjny” wybrał wielki kamień, który akurat tutaj się znajdował.

Ogromny granitowy głaz narzutowy ma 12 metrów w obwodzie oraz ponad 4 metry wysokości i jest pomnikiem przyrody. Niestety dla nas okazał się bardzo trudno dostępny – zanurzony częściowo w starorzeczu Narwi, w bardzo zarośniętym o tej porze roku terenie.

Kolejny krótki przystanek zrobiliśmy sobie na małej plaży nad Narwią, skąd rozciągał się piękny widok na okolicę.

I jeszcze obrazki z drogi:

W pewnym momencie na horyzoncie dostrzegliśmy trochę ciemniejsze chmury. Przejeżdżając przez wieś Janki Młode, Dżako przezornie zaproponował krótki postój (“w razie czego”) na ławeczce pod daszkiem tutejszego przystanku… Jak tylko weszliśmy pod wiatę, po prostu lunęło jak z cebra! Aż takiej ulewy trudno było się spodziewać, a my mieliśmy naprawdę dużo szczęścia, że akurat znaleźliśmy się wśród zabudowań wsi, koło takiego idealnego przystanku. Ulewa zatrzymała nas na dobre pół godziny! Kiedy deszcz znacznie się zmniejszył, założyliśmy nasze peleryny i ruszyliśmy dalej.

Czekały nas jeszcze kolejne atrakcje do zobaczenia.

Pierwszą z nich był starożytny kurhan z co najmniej I w n.e.! Znajduje się on pod Wojszami. Jest zbudowany z kamieni, ma wysokość ok. 2,5 metra. Prawdopodobnie pochowano w nim jednego z członków starszyzny plemiennej.

Obok kurhanu jest jeszcze jedna ciekawostka – kapliczka z 1820 r.

Ostatnim punktem dzisiejszej wyprawy było jeszcze jedno średniowieczne grodzisko znajdujące się na naszej drodze, w miejscowości… Grodzisk Duży. Aby do niego podjechać musieliśmy przebrnąć przez polne rozkopane dróżki, które namokły podczas deszczu. Jazda nimi nie należała do najprzyjemniejszych… Do samego grodziska prawie nie dawało się już nawet dojechać, więc w przypadku węższych opon w rowerze lepiej było nawet trochę podejść.

Grodzisko funkcjonowało tu w X-XII w. Jego średnica wynosi 80 m., a wysokość wałów to ponad 3 metry od strony zewnętrznej. Stacjonowały tu załogi wojskowe broniące państwa piastowskiego przed Jaćwingami, Litwinami oraz Prusami.

Kiedy opuściliśmy tereny grodziska, wreszcie rozpogodziło się. Dzięki temu mogliśmy się porozgrzewać w pięknym słońcu i już wysuszeni wrócić do Ostrołęki.

 

Trasa:

Pobieranie

Śladami serialu “Ranczo” [ok. 50 km]

W połowie sierpnia wybraliśmy się na wycieczkę szlakiem rowerowym „Śladami planu filmowego serialu Ranczo”. Wystartowaliśmy w Mrozach, położonych na południowy wschód od Warszawy, pod Mińskiem Mazowieckim.

Zaczęliśmy od przystanku tramwaju konnego – obecnie kursującego na trasie Mrozy-Rudka. Na samym początku XX w. tramwaj ten stanowił środek transportu dla pacjentów szpitala w Rudce. Jest to jedyny w Polsce czynny tramwaj konny. Pojawił się on również w serialowych Wilkowyjach, jako tutejsza atrakcja turystyczna, którą bohaterowie chcieli wybrać się w podróż swojego życia.

Wzdłuż jego torów biegnie ścieżka edukacyjno-przyrodnicza, prowadząca przez Rezerwat Przyrody Rudka Sanatoryjna.

W zabytkowych budynkach dawnego sanatorium obecnie znajduje się Specjalistyczny Zakład Opieki Zdrowotnej.

Poniżej kotłownia produkująca ciepło na potrzeby sanatorium.

Cała trasa szlaku jest dobrze oznakowana.

Jechaliśmy dalej.

Miejscowość Wilkowyje, w której toczy się akcja popularnego serialu, to w rzeczywistości wieś Jeruzal. Nim tu dotarliśmy, podjechaliśmy najpierw nad pobliskie jeziorko – miejsce spotkań i wypoczynku bohaterów. Tutaj również kręcono scenę oświadczyn Tomasza Witebskiego z włoską policjantką Francescą.

Nas natomiast zatrzymała w tym uroczym zakątku mała awaria w postaci pękniętej dętki… Drogi nad jeziorko nie polecamy rowerzystom jeżdżącym na wąskich oponach – pełna jest ostrych kamieni i wertepów.

Domek po drodze do Jeruzala, nieopodal jeziora.

Wspomniany już Tomasz Witebski mieszkał w poniższym budynku, będącym jednocześnie siedzibą wilkowyjskiej gazety „Wieść Gminna”. W rzeczywistości jest to Dom Nauczyciela w Jeruzalu.

Kolejny punkt to apteka Andrzeja Więcławskiego, w której zaczął się romans między magistrem Ryszardem Polakowskim a żoną wójta Haliną Kozioł.

W centrum miejscowości znajduje się XVIII w. drewniany kościół pw. Św. Wojciecha i Mikołaja.

Również w serialu jest to centralne miejsce wielu istotnych wydarzeń w Wilkowyjach. Odbyły się tu śluby Lucy i Kusego, Michałowej i Stanisława oraz to tutaj ogłoszono powstanie Polskiej Partii Uczciwości.

Tuż obok kościoła, na rynku, znajdziemy najbardziej charakterystyczne miejsce, kojarzone nawet przez tych, którzy serialu nie oglądali – ławeczkę pod sklepem „U Krysi”.

W tym właśnie punkcie sprzedaży (jedynym w Wilkowyjach) powstają plotki na temat mieszkańców, kształtują się refleksje i głębokie przemyślenia na temat życia. Na tej właśnie ławeczce bohaterowie popijają legendarne i ulubione wino „Mamrot”.

My swój egzemplarz zabraliśmy do wypróbowania w domu :)

Poniższy budynek „zagrał” w Ranczu plebanię. Jest to dom proboszcza ks. Piotra Kozioła i wikarych: ks. Roberta i ks. Macieja. Opiekuje się nimi gospodyni pani Michałowa.

Drewniany budynek obok plebanii to salka katechetyczna, w której odbywały się katechezy, akcje społeczne dla młodzieży Wilkowyj oraz lekcje angielskiego prowadzone przez Lucy. W rzeczywistości jest to dawna organistówka.

Po opuszczeniu Jeruzala, w sąsiednim Łukówcu minęliśmy Ochotniczą Straż Pożarną, miejsce które w “Ranczu” jest domem weselnym. Był to już nasz ostatni na dzisiaj punkt związany z serialem.

W drodze powrotnej do Mrozów spotkaliśmy kilka bocianów – jeden z nich nie chciał nam pozować, tylko zerwał się do lotu.

W Latowiczu przejechaliśmy koło dawnej mleczarni i późniejszej wytwórni lodów, dziś opuszczonej i niszczejącej.

Wyjeżdżając z Latowicza trafiliśmy na przebudowę mostu, ale na szczęście udało nam się przedostać bokiem.

Wycieczka śladami serialu “Ranczo” to nie lada gratka dla jego fanów. Trasa jest dobrze oznaczona, a przy każdym punkcie znajduje się tablica informacyjna. My odwiedziliśmy tylko część miejsc znajdujących się na szlaku. Osoby, które nie oglądały serialu również zachęcamy do wyruszenia w te rejony – można tu odnaleźć wiele urokliwych zakątków, przejechać się zabytkowym tramwajem konnym, wypocząć chwilę nad niezwykle czystym jeziorkiem czy też posłuchać szumu lasu :)

 

Trasa:

Pobieranie

Centrum Rzeźby w Orońsku i przejażdżka do Szydłowca [ok. 50 km]

Korzystając z okazji, że w Orońsku (ok 16 km od Radomia) odbywała się właśnie wystawa słynnego brytyjskiego artysty, postanowiliśmy połączyć nasze plany wizyty w tym znanym mazowieckim ośrodku rzeźby, z wycieczką rowerową po okolicy. W pierwszy sierpniowy weekend wybraliśmy się zatem na wydarzenie „Moc natury. Henry Moore w Polsce”.

Centrum Rzeźby Polskiej, usytuowane na obszarze XIX wiecznego założenia parkowo-dworskiego o powierzchni prawie 13 hektarów, jest miejscem szczególnym. Sztukę możemy oglądać nie tylko w samym neorenesansowym pałacu, sąsiednich budynkach wozowni czy oranżerii, ale także na terenie ogromnego pięknego parku.

W cudownej scenerii pełnej wiekowych drzew, w sąsiedztwie stawów i romantycznych alejek zebrano mnóstwo niesamowitych rzeźb wielkich polskich artystów – co w zasadzie stanowi ewenement na skalę europejską.

Już w XIX wieku ceniony malarz, Józef Brandt, spędzał tu mnóstwo czasu, goszcząc wielu artystów oraz tworząc pracownie „Wolnej Akademii Orońska”. Również dziś odbywają się tutaj studenckie warsztaty, a artyści wynajmują pracownie, dzięki czemu można podglądać ich przy pracy.

Wystawa czasowa „Moc Natury” prezentowała 23 rzeźby Henry’ego Moore’a, powstałe na przestrzeni 50 lat. Zostały one rozstawione w gmachu Muzeum Rzeźby Współczesnej, Galerii „Oranżeria” oraz na terenie parku.

Henry Moore, jeden z najwybitniejszych rzeźbiarzy XX wieku, urodził się w miejscowości Castleford leżącej na terenie hrabstwa Yorkshire w Wielkiej Brytanii. Zasłynął z eksperymentów z formą, deformacji kształtów swoich postaci, inspiracji surrealizmem czy kubizmem.

Co zostało podkreślone w Orońsku już nawet w samym tytule wystawy – artysta czerpał bardzo mocno z natury, zależało mu na tym, aby rzeźba koncentrowała w sobie siły witalne.

Jak możemy się dowiedzieć podczas oglądania wystawy, Moore twierdził:

„Krajobraz był dla mnie zawsze jednym ze źródeł energii (…) Jeśli o mnie chodzi, zawsze fascynowałem się krajobrazem. (Nie potrafię czytać podróżując pociągiem muszę patrzeć przez okno, w obawie, że może mi coś umknąć). Uważam, że wszystkie naturalne formy, zarówno widoki, pejzaż, jak i kształty chmur są niewyczerpanym źródłem inspiracji – pnie drzew, gałęzie wyrastające z pni w poszukiwaniu własnej przestrzeni, różnorodność i struktura traw, kształty muszli, kamyków itd. Natura jest niewyczerpanym źródłem nowych kształtów i form. I dlatego dziwię się, gdy artyści próbują od niej uciekać.”

Częstym motywem u Moore’a była postać leżąca czy matka z dzieckiem.

„Postać ludzką, którą ja utożsamiam z postacią nagiej kobiety, można odnaleźć w każdej mojej rzeźbie. W moich pracach postaci kobiece przeważają nad męskimi co najmniej 50:1. Rzeźbię mężczyzn tylko wtedy, gdy wymaga tego sam temat, na przykład w „grupie rodzinnej”. Lubię kobiety. Dla mnie ich postacie niosą ze sobą więcej znaczenia niż postać mężczyzny. Spoczywająca postać kobieca jest ciągle powracającym tematem moich prac.”

Na początku kariery rzeźby artysty wprowadzały odbiorów w niemałe zakłopotanie, później Henry Moore stał się już ikoną brytyjskiej rzeźby. Do dziś jego prace zachwycają świeżością spojrzenia.

Organizatorzy wystawy postanowili pokazać również wpływ, jaki Moore wywarł na pokolenia rzeźbiarzy, w tym oczywiście polskich. Dlatego ekspozycja zawierała także dzieła innych artystów. Na nas największe wrażenie zrobiła np. rzeźba „Dwoje” Jerzego Jarnuszkiewicza (z 1956 r.) ukazująca parę w czułym, zmysłowym objęciu:

Czy „Różowe narodziny” Marii Pinińskiej-Bereś.

I jeszcze Henry Moore w Oranżerii:

I na zewnątrz:

Na terenie niezwykłego parku oglądać można też wiele innych dzieł największych polskich artystów, np. poskręcaną blaszaną „Sygnaturę” Wojciecha Fangora:

Czy grupę dziwnych stworów na trawniku, czyli „Mutanty” Magdaleny Abakanowicz.

Tuż obok, w zaroślach „Prezent dla Pani M” Janiny Rudnickiej.

Rzeźba – Kładka Jarosława Kozakiewicza na stawie Rolina.

Czy też jedno z najbardziej według nas zachwycających – „Pole anielskich szeptów” Andrzeja Bednarczyka, w którym można się „zagubić” na dłuższy czas. Spacerując wewnątrz rzeźby (!) i obierając co raz to inne ścieżki, tworzy się przy tym swoją własną wersję zawartego w kamiennych kolumnach poematu.

Po wizycie w Orońsku wybraliśmy się na wspomnianą wcześniej przejażdżkę rowerową. Postanowiliśmy udać się jeszcze dalej na południe, aż do miasta Szydłowiec.

Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę w okolicy miejscowości Tomaszów, gdzie w środku lasu, na niewielkim wzgórzu wśród sosen, ukryta jest pewna ciekawostka. Po odbiciu w bok od drogi za wsią Helenów, podążając ścieżką oznaczoną żółtym szlakiem, odnaleźć można zapomniany cmentarz z okresu I wojny światowej z kamienną rotundą kommemoratywną.

Ze źródeł, do których udało nam się dotrzeć, dowiedzieliśmy się, że była ona wzorowana na rotundzie włoskiej (jaką np. zobaczymy w Rawennie). Wybudowana została z piaskowca szydłowieckiego. Nad wejściem widnieje data 1914-1915.

Cmentarz powstał prawdopodobnie w 1915 r. Do dziś zachowało się niewiele nagrobków, a spoczywają tu najprawdopodobniej żołnierze aż trzech armii – niemieckiej, austro-węgierskiej oraz rosyjskiej.

Cmentarz należy do zabytków klasy zerowej, a sama rotunda jest jedyną budowlą tego typu w Polsce.

W dalszej drodze towarzyszyły nam takie letnie sierpniowe widoki:

Natknęliśmy też się na taki oto dom weselny. Nie będziemy opisywać, jakie wrażenie robią na nas tego typu budowle – powiemy tylko, że kontrasty są potrzebne :)

Około czterech kilometrów przed miastem znajduje się stacja kolejowa Szydłowiec z przedwojennym dworcem, a właściwie z jedną czwartą dworca! Przed wojną był to okazały budynek, obecnie ostała tylko jego mała część, co stanowi dość oryginalny widok.

Podczas II wojny światowej hala dworca została w znacznej mierze zburzona, pozostała natomiast część, w której znajdowało się mieszkanie zawiadowcy oraz pomieszczenia stacyjne. Pociągi jeżdżą tędy nadal.

Po dotarciu do Szydłowca, pierwszą atrakcją, którą zobaczyliśmy był tutejszy zalew. W tle widać plażę.

Jeszcze pamiątkowe zdjęcie ;)

Kawałek dalej stoi późnogotycki kościół farny pw. św. Zygmunta, wybudowany m.in. z piaskowca szydłowieckiego.

Na ryneku obejrzeliśmy pochodzący z XVII w. ratusz:

Przed ratuszem stoi pręgierz (z XVIII w.), wykonany oczywiście z piaskowca szydłowieckiego. Żelazne uchwyty służyły do przywiązywania skazańców.

Tuż obok zobaczyć można też kolumnę “Zośki”, przedstawiająca prawdopodobnie pierwszą napiętnowaną tu podczas sądu miejskiego kobietę – mieszczkę o imieniu Zofia.

Jednak główną atrakcją Szydłowca jest zamek. Został wzniesiony w latach 1470-1480 przez rodzinę Szydłowieckich, później należał do Radziwiłłów. Początkowo gotycki, następnie zmieniany na renesansową rezydencję, w kolejnej fazie dokonano przebudowy w stylu późnorenesansowym i barokowym. Jest otoczony fosą, a dalej urokliwym parkiem.

Obecnie swoją siedzibę ma tu Muzeum Ludowych Instrumentów Muzycznych. Tym razem niestety nie mieliśmy już czasu na zwiedzanie, ale obiecaliśmy sobie, że tu wrócimy i oczywiście zdamy Wam relację!

Piękne schody:

Barokowy portal od strony dziedzińca:

Gzymsy dekorowane metodą sgraffito. Polega ona na nakładaniu kolejnych warstw kolorów i zeskrobywaniu ich fragmentów, tak aby odsłonięte zostały te wcześniej nałożone, w innym kolorze.

Nie mogliśmy oprzeć się pokusie, aby spędzić chwilę w parku, oglądając zamek ze wszystkich stron i jednocześnie odpoczywając wśród pięknych widoków natury :)

Wyjeżdżając z Szydłowca, minęliśmy jeszcze żydowski cmentarz, na którym zachowało się ponad 3000 kamiennych macew.

W Szydłowcu od XVIII w. do wojny Żydzi stanowili znaczącą część społeczeństwa. Na nagrobkach wykonanych z piaskowca szydłowieckiego zachowały się inskrypcje w większości w języku hebrajskim, mówiące też o zmarłych – czym się trudnili za życia i jacy byli.

Na koniec czekała nas jeszcze droga powrotna do Orońska. Okazała się być bardzo przyjemna – wyjątkowo szybko nam minęła.

 

Trasa:

Pobieranie

Warszawskie szlaki według pewnej pisarki… [ok. 23 km]

W piękną lipcową sobotę czekała nas nie lada atrakcja – udało nam się namówić kochającą jazdę na rowerze warszawską pisarkę na wspólną przejażdżkę po mieście.

Z Aleksandrą Mantorską, autorką „Pechowej dziewczyny”, rodowitą prażanką, umówiliśmy się na Placu Hallera. Stąd, Ola wraz z jej towarzyszem, mieli nas zabrać w miejsca bliskie ich sercom 😊.

Co ciekawe, na samym placu niedawno stanęła tężnia solankowa, ufundowana z budżetu partycypacyjnego. Dzięki niej, powstaje tu mikroklimat o cechach klimatu nadmorskiego. Przebywający w pobliżu tężni przez godzinę wchłaniają dawkę jodu, taką jak podczas 3 dniowego pobytu nad morzem!

Warto się tu wybrać w przypadku infekcji górnych dróg oddechowych, alergii, chorującym na niedoczynność tarczycy albo po prostu w ramach relaksu.

Do drugiego punktu naszej wycieczki – cypla nad Wisłą – dotarliśmy ścieżką opisywaną przez nas już wcześniej tutaj.

Zatrzymaliśmy się na chwilę, aby podziwiać widoki – z jednej strony na centrum Warszawy, a z drugiej na dziką przyrodę okolic.

Według Oli jest to bardzo przyjemne miejsce na chwilę odpoczynku czy przemyśleń, pozwalające na zdystansowanie się od codziennego życia, jednocześnie mając możliwość obserwowania krajobrazu pełnego kontrastów.

Po opuszczeniu ścieżki i pokonaniu stromego podjazdu, nie obyło się bez małej przygody w postaci problemów technicznych. Męska część naszej wyprawy szybko je jednak zażegnała i mogliśmy już ruszać spokojnie w dalszą drogę.

Na lewą stronę rzeki przedostaliśmy się Mostem Gdańskim – ulubionym (z wielu powodów) mostem Aleksandry. Ma on konstrukcję dwupoziomową, dzięki której mogą się nim przemieszczać wszystkie środki transportu: samochody, autobusy, tramwaje, piesi i oczywiście rowerzyści. Na poziomie dolnym, którym przejechaliśmy, oprócz stalowych elementów, dodatkową atrakcję stanowią charakterystyczne stare drewniane podkłady torowisk. Fajnie komponują się z pomalowaną na zielono stalą. Jak nas poinformowała Ola – niestety mają one zostać w przyszłości wymienione.

 

Po wjechaniu na nadwiślańskie bulwary zatrzymaliśmy się na chwilę by spojrzeć na most jeszcze z tej perspektywy. Stąd widać umieszczony na nim neon „Miło Cię widzieć” (autorem jest Mariusz Lewczyk).

Nowo powstałe bulwary to jedno z częściej odwiedzanych przez Olę miejsc. Można tu spędzić miło czas, wybrać się by przemyśleć pewne sprawy, być może zainspirować się (dajmy na to – pisząc nową powieść 😊) albo po prostu zrelaksować przy szklaneczce lemoniady.

Jest to też świetne miejsce dla dzieci – z wieloma atrakcjami, które na pewno zapewnią im dobrą zabawę na długi czas.

My jednak pojechaliśmy dalej,

… do Mostu Łazienkowskiego, gdzie znowu przeprawiliśmy się przez Wisłę – tym razem nową (otwartą rok temu) kładką. Po stronie południowej kładka przeznaczona jest tylko dla rowerzystów, natomiast po północnej po kładce mogą przemieszczać się również piesi.

Została ona umieszczona pod poziomem dla samochodów, dzięki czemu jest osłonięta od góry i może chronić przed deszczem lub silnym słońcem.

Po powrocie na praską stronę udaliśmy się nad Balaton – opisywany przez nas w tym roku.

Jest to miejsce często odwiedzane przez okolicznych mieszkańców, którzy latem przychodzą tu poopalać się lub piknikować, korzystają też z knajpki nad wodą (na zdjęciu po drugiej stronie jeziorka). Ponoć jeszcze niedawno częstym bywalcem parku nad Balatonem był pewien pan wyprowadzający tu na spacer swoją kozę… Niestety dziś go nie spotkaliśmy.

Kolejnym punktem na naszej trasie był Park Skaryszewski. Jeśli czytaliście „Pechową dziewczynę” to na pewno pamiętacie, że te okolice stanowiły scenerię wielu istotnych momentów w życiu bohaterki książki. Również Pomnik Żołnierzy Armii Radzieckiej…

Po opuszczeniu Skaryszaka, przejechaliśmy obok Stadionu Narodowego

i wjechaliśmy w ul. Floriańską, gdzie zobaczyć można inny ciekawy pomnik przedstawiający Praską Kapelę Podwórkową.

U wylotu Floriańskiej, minęliśmy Katedrę Pw. Św. Floriana, aż wreszcie dotarliśmy do Parku Praskiego i wybiegu niedźwiedzi (tereny te należą do pobliskiego zoo). W ten upał musiało być biedakom strasznie gorąco.

Jak widać na zdjęciu poniżej misie znalazły jednak swój sposób na schłodzenie się.

Odwracając się plecami do niedźwiedzi, a patrząc na katedrę, można jeszcze zobaczyć mural „widzi mi się”.

Naszą wspólną wycieczkę zakończyliśmy właśnie w Parku Praskim, oglądając jeszcze po drodze popularną żyrafę – 13 metrową rzeźbę stworzoną przez Władysława Frycza, jako dar Zoo dla warszawskich dzieci.

Ola zdradziła nam w tajemnicy, że jako mała dziewczynka ścigała się tutaj z innymi dziećmi na mini samochodzikach (ale ciii…).

 


Aleksandra Mantorska, autorka “Pechowej dziewczyny”, zwariowanej książki dla kobiet o poszukiwaniu miłości w niekoniecznie rozsądny sposób. W wolnych chwilach czyta dużo książek, jeździ na rowerze i prowadzi bloga dla osób, których pasją jest pisanie. Interesuje się historią warszawskiej Pragi, której wyjątkowy charakter uwiecznia na zdjęciach. Obecnie pracuje nad nową powieścią.


 

Trasa:

Pobieranie