W upalny dzień rozpoczęcia 70 tego Tour de Pologne również i my wsiedliśmy na rowery. Pogoda była równie piękna jak ta w słonecznych Dolomitach, gdzie miały się właśnie odbyć dwa pierwsze etapy wyścigu.
Z warszawskiego Okęcia podjechaliśmy pociągiem do Michalczewa i stamtąd udaliśmy się w kierunku Belska Dużego.
Po drodze, w Woli Boglewskiej, minęliśmy piękny neorenesansowy pałac z 1900 r. Kiedy go wybudowano, utworzono wokół również okazały park ze stawami. Kuchnię umieszczono w piwnicy, z której windą wożono przygotowane posiłki do znajdującej się na parterze jadalni. Pałac posiadał okazały holl z kominkiem i wielkim piecem. Co ciekawe, jeden z pokoi nazywany był “japońskim”, a podczas wystawnych przyjęć, pokojówki ubierały się w kimona. Majątek ten słynął też ze swojej hodowli ryb. Na terenie posiadłości znajdowała się ponadto gorzelnia i cukrownia.
W czasie II wojny światowej mieścił się tutaj szpital polowy. Ukrywali się tu także działacze warszawskiego podziemia. Po wojnie pałac przechodził w różne ręce – był użytkowany jako ośrodek szkoleniowy Związku Spółdzielni Spożywców i Cukrowników, a później umieszczono tu szkołę (do 2008 r).
Jadąc dalej mijaliśmy liczne sady, z których słynie okolica.
Minąwszy Starą Wieś i Belsk Duży dotarliśmy do Grójca. Mieliśmy już dość upału i zaczęliśmy szukać miejsca, gdzie można by skryć się na chwilę w cieniu. Zatrzymaliśmy się więc na obiad.
Potem postanowiliśmy przejechać się trochę po mieście. Odwiedziliśmy dawne jatki (z połowy XIX w.). Dziś są one niestety już znacznie przebudowane i podniszczone. Znajdują się w nich różnego rodzaju lokale usługowe.
Przy rynku, tradycyjnie stoi ratusz, zbudowany w stylu klasycystycznym.
Wracać postanowiliśmy korzystając ze szlaków Krainy Jeziorki.
Kraina Jeziorki to ponad 400 km tras rowerowych leżących na południe od Warszawy, a konkretnie w dolinie rzeki Jeziorki. Trasy poprowadzone są zarówno przez lasy, jak i mało uczęszczane szosy.
Droga bardzo nam się podobała, w znakomitej większości była dobrze oznakowana. W kilku miejscach w lesie, zdarzyło się, że szlak był niestety już o tej porze roku tak zarośnięty, że nie dało się nim przejechać. Zarówno to, jak i fakt, że w zaroślach bzyczały roje komarów i innych owadów, przekonało nas do małych objazdów.
Trasa przebyta w tę stronę (na północ) prowadziła prawie cały czas z górki. Co więcej, wytyczono ją przez bardzo urokliwe tereny. Co jeszcze ciekawsze, z każdym przebytym kilometrem czuliśmy się coraz mniej zmęczeni. Aż strach było pomyśleć co będzie, kiedy dojedziemy do domu!
W pewnym momencie zachmurzyło się. Gdy tylko zatrzymaliśmy się pod sklepem, żeby uzupełnić zapasy wody, lunął deszcz. Postanowiliśmy wykorzystać okazję i zjeść lody. Deszcz zaraz przestał padać, ruszyliśmy zatem w dalszą drogę. Po nagłej ulewie zrobiło się trochę chłodniej, a las malowniczo parował.
W Konstancinie zjechaliśmy już ze szlaku i pojechaliśmy do domu, aby naładowani energią, spotkać się wieczorem z grupą znajomych.
* z dojazdem do pociągu oraz do domu trasa wyniosła ok. 110 km
Trasa: