Archiwum miesięczne: maj 2013

Nawigacyjny Rajd po Ursynowie [ok. 11 km]

W maju tego roku ruszyła nowa edycja Nawigacyjnych Rajdów Rowerowych po dzielnicach Warszawy. Pierwszy z nich prowadził przez, jakże nam bliski, Ursynów.

Start znajdował się przy stacji wypożyczalni rowerów przy metrze Kabaty.

Początkowy odcinek rajdu prowadził główną ulicą Ursynowa, wzdłuż której biegnie także linia metra, czyli Aleją Komisji Edukacji Narodowej. Niedługo potem skręciliśmy w stronę Parku przy Bażantarni, koło którego znajduje się Aleja Kasztanowców.

Dalej trasa rajdu zaprowadziła nas na ulicę Nowoursynowską. Ulica ta ma długość prawie 6 kilometrów i ciągnie się aż od Lasu Kabackiego, kończąc na Służewiu (w międzyczasie znika, by kawałek dalej znowu się pojawić). My w Nowoursynowską wjechaliśmy przy Centrum Europejskim, które mieści się w zespole pałacowym Natolina. Centrum Europejskie jest to fundacja prowadząca działalność edukacyjną i badawczą. Często spotykają się tu politycy i specjaliści od tematyki europejskiej.

Pałac w Natolinie niestety jest ogrodzony i można go zwiedzać tylko po wcześniejszym umówieniu się. Jedyna część jaką możemy zobaczyć przez ogrodzenie to Domek Dozorcy z 1823 r.

Za pałacem, nadal na Nowoursynowskiej, znajduje się bardzo ciekawy pomnik – a dokładniej pomnik przyrody, dąb Mieszko I, wysoki na 16 m.

Jest to ostaniec z Puszczy Mazowieckiej, najstarsze drzewo w Warszawie, ma ponoć ok. 1000 lat. Niektórzy eksperci określają jednak jego wiek nieco ostrożniej, na około 600 lat.

Kolejny odcinek Nowoursynowskiej przecinały ulice o nazwach nadanych od nazwisk harcerzy – żołnierzy AK biorących udział w zamachu na Franza Kutscherę.

W pewnym momencie trasa skręciła w ulicę Imbirową, a następnie w Kokosową, gdzie pięknie pachniał bez.

Wjechaliśmy teraz na obszar dawnej wsi szlacheckiej “Wolica”. Wieś Wolica mieściła się na szlaku prowadzącym do Czerska, wzdłuż Skarpy Wiślanej (szlak ten wyznacza właśnie ul. Nowoursynowska). Do dzisiaj pozostały jeszcze nieliczne drewniane zabudowania, przypominające te odległe czasy. Sąsiadują one z nowoczesną architekturą.

W końcu dotarliśmy do terenów SGGW, czyli najstarszej rolniczej uczelni w Polsce (i 4 w Europie). Tutaj czekało na nas jeszcze kilka rajdowych zagadek.

Rektorat uczelni mieści się w dawnym pałacyku “Rozkosz”. Pałacyk ten powstał z inicjatywy księżnej Izabeli Lubomirskiej, jako prezent dla córki i jej świeżo poślubionego męża, Stanisława Kostki Potockiego.

Budynek początkowo wyglądał zupełnie inaczej, był to skromny pawilon, który dopiero później przebudowano na klasycystyczny pałacyk. Jednym z kolejnych właścicieli był Julian Ursyn Niemcewicz, który to przemianował “Rozkosz” na “Ursynów”. Istnieje plotka, że czarny orzech rosnący po prawej stronie, z tyłu pałacu, wyrósł z nasion, które podarował Niemcewiczowi prezydent Stanów Zjednoczonych, Jerzy Waszyngton (Julian Ursyn Niemcewicz miał pierwotnie nazwać pałac “Ameryką”, zamiast “Ursynowem”). Za czasów Niemcewicza, w pałacu gościł m.in. Juliusz Słowacki.

Kiedy pałac przeszedł w ręce żony Zygmunta Krasińskiego, został ponownie przebudowany. Wtedy też ustawiono na elewacji popiersia hetmanów i królowych. W okresie późniejszym pałac stawał się siedzibą różnych szkół.

Po wyjechaniu z terenu SGGW czekał nas ostatni odcinek rajdu, prowadzący do Parku Romana Kozłowskiego, czyli na słynną ursynowską Kopę Cwila.

Kopa powstała na Ursynowie w latach 70tych z ziemi wydobytej pod budowę okolicznych bloków i dróg. Swą nazwę zawdzięcza inżynierowi Henrykowi Cwilowi, który wpadł na pomysł usypania tu górki. W latach 80. funkcjonował tutaj wyciąg narciarski. Dziś pozostał po nim jedynie betonowy ślad podstawy.

W parku niedawno stanęła nowa rzeźba – pegaz. Powstała ona w tym roku z odpadów drewnianych, w wyniku akcji promującej zbieranie makulatury. Jest to pierwsza w Warszawie ekorzeźba.

Pegaz znajduje się nieopodal innej rzeźby przy Kopie, koło “Jeźdźca na koniu”. Jeździec jest jedną z dziesięciu ursynowskich rzeźb, powstałych w latach 70tych. Wykonany jest z żelbetu i ma wysokość 4 m.

Tutaj zakończyliśmy rajd.

 

Trasa:

Pobieranie

Mazbike w Mielniku – Dzień 3 [ok. 42 km]

Ostatniego dnia naszego pobytu w Mielniku postanowiliśmy wybrać się na jeszcze jedną, tym razem trochę krótszą, wycieczkę. Będąc tak blisko, nie mogliśmy odpuścić sobie obejrzenia niebieskiej cerkwi w Koterce.

Najpierw udaliśmy się do Niemirowa. Znajduje się tam przeprawa promowa, która podobnie jak ta w Mielniku, była nieczynna. Tym razem nie stanowiło to dla nas jednak problemu, ponieważ to, co nas tutaj przyciągnęło, to możliwość zobaczenia najbardziej na zachód wysuniętej części Białorusi.

Nieczynna przeprawa promowa.

Ponieważ dziś wypadało Boże Ciało, cały Niemirów został z tej okazji przystrojony chorągiewkami.  Nie ominęło nas też spotkanie z przechodzącą właśnie procesją.

Według mapy, którą posiadaliśmy, do Koterki mogliśmy dostać się jedynie drogą prowadzącą przez Puszczę Mielnicką. Mieliśmy więc nadzieję, że nie chodzi o tę przypominającą piaskownicę…

Jak się niestety okazało, innej drogi nie było. Nasze boje z piachem odbywały się niedaleko miejsca jednej z bitew powstania styczniowego. Na szczęście nie trwały długo. Po około jednym kilometrze droga się polepszyła, a kiedy kawałek dalej wjechaliśmy do puszczy, stała się już całkiem znośna.

Kiedy dotarliśmy do szosy w Koterce, okazało się że musimy podjechać jeszcze do samej granicy, aby móc zobaczyć cerkiew.

Cerkiew znajduje się na leśnej polanie. Powstała w 1912 r. Niezwykłe jest to, że zbudowano ją na terenie bagiennym.

Podobnie jak w przypadku Góry Grabarki, również i do Koterki, wierni przynoszą ze sobą krzyże. Jest ich jednak zdecydowanie mniej.

Powrót z Koterki był już znacznie przyjemniejszy – wygodna szosa prowadziła nas prawie cały czas z górki:)

W miejscowości Adamowo-Zastawa minęliśmy przepompownię rurociągu “Przyjaźń”.

Napięty program poprzednich dni spowodował, że nie udało nam się obejrzeć jeszcze wszystkiego w samym Mielniku. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, udaliśmy się jednak najpierw nad Bug, aby zjeść obiad.

Widok na Bug.

Po obiedzie udaliśmy się na Plac Kościuszki. Znajduje się on w centralnej części miejscowości. Wcześniej był prostokątnym rynkiem, natomiast dziś przejął formę zadrzewionego skweru.

Przy placu znajduje się też synagoga. Obecnie mieści się w niej galeria sztuki z m.in. obrazami Jerzego Nowosielskiego czy rzeźbami Bronisława Chromego.

Jak widać, w Mielniku i tutejszych okolicach współistnieją różne wyznania i kultury. W samym Mielniku zobaczyć można jeszcze katolicki Kościół Przemienienia Pańskiego (obok którego mieszkaliśmy i pewnie dlatego zapomnieliśmy go sfotografować) czy wspomnianą w poprzednim wpisie cerkiew prawosławną.

Niedaleko od placu stoi budynek dawnego kina “Górnik”, w którym utworzono muzeum – Ośrodek Dziejów Ziemi Mielnickiej, gdzie można m.in. poznać historię okolic.

Kolejnym punktem wartym odwiedzenia jest wzgórze zamkowe (189 m n.p.m.) z grodziskiem z XI-XII w. Niegdyś stał tu zamek, w którym gościł na przykład Kazimierz Jagiellończyk czy Zygmunt Stary. Zamek został niestety spalony przez Szwedów i już go nie odbudowano. Dziś o jego istnieniu przypominają jedynie kamienie polne, stanowiące kiedyś fragmenty murów.

W obrębie fosy grodziska znajdują się ruiny gotyckiego kościoła Św. Trójcy. Kościół ten był wielokrotnie burzony i odbudowywany. Ostatni raz został spalony w 1915 r.

Widok na Mielnik ze wzgórza zamkowego.

W okolicy znajdują się też różne atrakcje przyrodnicze. Jedna z nich to Rezerwat “Góra Uszeście”, który obejmuje dwa morenowe pagórki: “Duże Uszeście” (204 m n.p.m) i “Małe Uszeście” (174 m n.p.m). W rezerwacie chronione są rzadkie gatunki roślin, o tak wdzięcznych nazwach jak np. aster gawędka czy wężymord stepowy.

Kolejnym ciekawym miejscem jest zespół przyrodniczo-krajobrazowy “Głogi”, chroniący fragment krawędzi przełomowej doliny Bugu. Stanowi on ostoję wielu gatunków ptaków.

Na poobiedni spacer po okolicy zabrał się z nami mały przewodnik, który towarzyszył nam cały czas, oprowadzając po Górze Uszeście. Przez jednego z mieszkańców nazwany został “Bestią Syberyjską”, więc i my go tak zapamiętaliśmy.

Bestia Syberyjska zaprowadziła nas też do odkrywkowej kopalni kredy w Mielniku – jedynej czynnej kopalni tego typu w Polsce.

Początki wydobycia surowca datuje się na XVI w., a aż do 1952 r. wydobywano go ręcznie.

Teraz czekał nas już tylko powrót do domu, do Warszawy. Musieliśmy zatem dojechać jeszcze do Siemiatycz-Stacji, gdzie w towarzystwie miłej pani, która raczyła nas miejscowymi opowieściami, czekaliśmy na pociąg.

 

Trasa:

Pobieranie

Mazbike w Mielniku – Dzień 2 [ok. 80 km]

Nasza kolejna trasa wiodła już po Podlasiu. Postanowiliśmy udać się dziś m.in. do Drohiczyna i Siemiatycz.

Wyjeżdżając z Mielnika zatrzymaliśmy się przy usytuowanej na wzgórzu cerkwi pochodzącej z 1823 r. Obok niej znajduje się cmentarz prawosławny z drewnianą kaplicą. Powstała ona ponoć po tym, jak w 1777 r. wyłowiono z Bugu ikonę Matki Boskiej Opiekuńczej. Uznano to za znak i dlatego postanowiono wybudować w tym miejscu kaplicę.

Po wyjechaniu z Mielnika, ruszyliśmy drogą prowadzącą wzdłuż Bugu, w stronę miejscowości Osłowo. W Maćkowiczach sfotografowaliśmy drewnianą Cerkiew Św. Cyryla i Metodego.

Niedaleko bunkrów, na które trafiliśmy dzień wcześniej, dostrzegliśmy … zamek.

Już po powrocie do Warszawy udało nam się dowiedzieć, że jest to prywatna inwestycja – budowana od lat 90 i jeszcze nieukończona.

W dalszej części trasy, oddalając się od rzeki, przejechaliśmy przez Anusin, aż do miejscowości Słochy Annopolskie, gdzie w oddali połyskiwała w słońcu złocista Cerkiew Św. Marii Magdaleny. W samej wsi, praktycznie przy każdym domu, znajdowały się gniazda bocianów, było ich tu naprawdę mnóstwo.

Po pokonaniu wielu wzniesień morenowych przypominających nam o dalekiej historii tych terenów, udało nam się dotrzeć do Drohiczyna. W nagrodę za poniesiony wcześniej trud, wstąpiliśmy czym prędzej do tutejszej cukierni na lody.

Drohiczyn jest niewielkim i spokojnym miasteczkiem. Niegdyś był jednak głównym miastem w regionie i stolicą Podlasia. Znajduje się tu kilka kościołów: Kościół Wszystkich Świętych, Katedra Św. Trójcy i kolegium jezuickie oraz klasztor Franciszkanów, w którym mieści się muzeum (jednym z ciekawszych eksponatów jest atlas geograficzny pochodzący z 1648 r).

Tak jak w wielu miejscach na Podlasiu, również w Drohiczynie, znajduje się cerkiew. Jest to Cerkiew pod wezwaniem Św. Mikołaja, pochodząca z XVIII w.:

Wizyty w Drohiczynie nie można zakończyć bez małej wspinaczki na Górę Zamkową, z której roztacza się piękny widok na dolinę Bugu. Udaliśmy się tam i my.

Podobno na początku ubiegłego stulecia, Bug podciął górę i tak podmył część grodziska, że ukazały się w zboczu lochy. Ożyły wtedy legendy o ukrytych tam skarbach ludu Jaćwingów, który najeżdżał do XIII w. na Polskę. Mieszkańców ogarnęła gorączka złota. Czy coś jednak znaleziono nie wiadomo (nikt by się do tego oczywiście nie przyznał).

Inne podanie mówi o pojawiających się raz na sto lat, podczas pełni księżyca, łodziach rycerzy, którzy wypływają z otwierającej się wtedy Góry Zamkowej. Jeden z nich ujrzał niegdyś na brzegu piękną drohiczyńską dziewczynę w kąpieli. Dziewczyna tak go zauroczyła, że rycerz wyskoczył z łodzi i popędził na brzeg. Dziewczyna jednak przepadła w zaroślach. Kiedy rycerz chciał wrócić do swoich, okazało się to już niemożliwe. Nastał świt i było już za późno – łodzie odpłynęły z powrotem do Góry Zamkowej. Od tej pory można spotkać w Drohiczynie zjawę rycerza, błąkającą się nocami i oczekującą na ponowne otwarcie Góry.

Droga z Drohiczyna prowadziła nas przez urocze pola i łąki pełne kwiatów. Przy jednej z nich spłoszony jelonek przebiegł nam drogę.

W końcu dotarliśmy do Siemiatycz – jednego z największych miast w okolicy.

W mieście natknęliśmy się na kolejne kościoły i cerkwie. Poniżej barokowy Kościół Wniebowzięcia NMP z klasztorem misjonarzy

oraz cerkiew prawosławna:

W Siemiatyczach postanowiliśmy zjeść obiad – w przeciwieństwie do wczorajszego schabowego, chcieliśmy spróbować podlaskiej pizzy. Niestety nie trafiliśmy najlepiej. Dodatkowa energia z obiadu pomogła nam jednak w zmaganiach z silnym wiatrem, który dmuchał nam w dalszej części drogi mocno w twarz.

Następnym punktem, do którego się udaliśmy była Grabarka, czyli jedno z najważniejszych sanktuariów prawosławnych w Polsce. Pielgrzymi zostawiają tu krzyże z podziękowaniami i modlitwami. Ich liczba jest imponująca. Otaczają cerkiew ze wszystkich stron.

Niegdyś, w miejscu tym wystawiono kaplicę, dziękując tym samym za ocalenie przybyłych tu wiernych przed panującą zarazą cholery. W późniejszym okresie kaplicę przebudowano na cerkiew.

Na wzgórzu mieści się też jedyny w Polsce żeński klasztor prawosławny.

Atakujące coraz śmielej komary zmusiły nas do odwrotu. Robiło się poza tym dość późno.

Za Grabarką czekała nas niespodzianka. Patrząc na mapę, wydawało nam się, że powrót do Mielnika może być nieco utrudniony, ponieważ ciężko było znaleźć na niej drogę… Okazało się jednak, że od samej Grabarki prowadzi wspaniała, nowa i wygodna szosa. Nie spotkaliśmy na niej żadnego pojazdu, ani żadnego człowieka. Towarzyszyła nam jedynie liczna zwierzyna leśna – po raz kolejny podczas dzisiejszej wycieczki spotkaliśmy się z jelonkiem, który to przebiegł nam drogę dwukrotnie. Następnie natknęliśmy się na innego zwierzaka, prawdopodobnie była to kuna… Oprócz tych atrakcji, czekały tu na nas przepiękne widoki, a gdyby tego było mało, droga wiodła prawie cały czas w dół!

Zanim dotarliśmy do Mielnika, przejechaliśmy jeszcze przez Radziwiłłówkę. Kiedyś istniał tutaj pałacyk Radziwiłłów, później popadł on jednak w ruinę, a materiały z jego rozbiórki posłużyły do budowy szosy…

W pobliżu wsi znajduje się źródełko “Prowały”, które przez wyznawców prawosławia otaczane jest kultem. Na tutejszej “Górze Prowały” przechowywana była kiedyś cudowna ikona. Przeniesiono ją później w rejon dzisiejszej Góry Grabarki. Ikona niestety do dzisiaj nie przetrwała.

Na koniec, kiedy dotarliśmy już do Mielnika, postanowiliśmy podjechać jeszcze na tutejszą wieżę widokową. Kiedy wspięliśmy się na górę, okazało się, że do wieży przywędrowały ciekawskie zające.

Widok z wieży.

Dzisiejsza wycieczka pozwoliła nam na bliski kontakt z naturą, ukazała nam wiele uroków Podlasia, a także zachęciła do dalszych wypraw w tym regionie.

 

Trasa:

Pobieranie

Mazbike w Mielniku – Dzień 1 [ok. 106 km]

Koniec maja postanowiliśmy spędzić na Podlasiu. Zatrzymaliśmy się w ośrodku wczasowym w Mielniku, skąd wyruszaliśmy na wycieczki. Pierwsza z naszych tras prowadziła przez teren trzech województw. Kiedy ruszaliśmy, dzień zapowiadał się deszczowo. Jednak niezrażeni wyruszyliśmy w drogę.

Na mielnickich polach spotkać można było niejednego bociana.

Wyjeżdżając z Mielnika, minęliśmy 120-to letnią sosnę-pomnik przyrody.

Wkrótce przecięliśmy turystyczny “Szlak bunkrów” Linii Mołotowa, pochodzących z II wojny światowej. 

Celem dzisiejszej wyprawy był Janów Podlaski. Aby się tam dostać, planowaliśmy skorzystać z pobliskiej przeprawy promowej przez Bug. Niestety ze względu na wysoki stan wody prom nie kursował. Musieliśmy więc zmienić nasze plany, nadkładając trochę drogi i udając się do najbliższego mostu. Jak się okazało, przedostać się na drugą stronę Bugu można było mostem kolejowym, dzięki czemu zaoszczędziliśmy kilka kilometrów.

Widok na Bug z mostu kolejowego.

Już po mazowieckiej stronie Bugu trafiliśmy do Mierzwic, gdzie znajduje się zbudowana na początku lat 50-tych, drewniana kaplica dojazdowa pw. Św. Apostołów Piotra i Pawła.

Obok wzniesiono kapliczkę św. Huberta, czyli patrona myśliwych.

Nieopodal spotkać można kolejną kapliczkę (św. Jana Nepomucena), tym razem przedwojenną, przy której jeszcze w połowie XX w. zatrzymywały się kondukty pogrzebowe, po to, aby pożegnać zmarłego, a następnie ruszyć w 7-kilometrową drogę na cmentarz w Sarnakach.

Mierzwice stanowią typową nadburzańską wieś z drewnianymi zabudowaniami. Jednak ostatnio jej charakter zmienia się na letniskowo-rekreacyjny.

Zaraz za Mierzwicami złapał nas pierwszy tego dnia deszcz… Postanowiliśmy zatrzymać się pod wiatą w lesie i poczekać, aż się troszkę rozpogodzi. Okazało się to jednak kiepskim pomysłem, no chyba, że chciałoby się zostać pożartym przez chmary komarów… Podjechaliśmy zatem nad starorzeczcze Bugu, które znajdowało się w pobliżu naszego “schronienia”.

Tutaj kusiła nas droga prowadząca przez urokliwą żółtą łąkę, jednak liczne błotne pułapki sprawiły, że postanowiliśmy zrezygnować i wrócić na znacznie wygodniejszą szosę.

Kiedy dotarliśmy do Serpelic, trafiliśmy tam na drewniany kościół i klasztor Kapucynów.

Niedaleko za Serpelicami wkroczyliśmy na teren województwa lubelskiego. Pierwszą miejscowością, przez którą tutaj przejeżdżaliśmy było Gnojno, które powitało nas odpowiednim zapachem;) Nie mogliśmy nie przejechać też przez Stary Bubel, czyli dawną wieś książęcą, założoną w XIII-XIV w. Znajduje się w niej dawna cerkiew unicka z 1740 r.

Kiedy wreszcie dotarliśmy do Janowa Podlaskiego, postanowiliśmy czym prędzej udać się na obiad. Dzięki temu udało nam się wreszcie wyschnąć i zdobyć trochę energii potrzebnej na drogę powrotną. Niestety zmuszeni byliśmy zrezygnować z odwiedzenia słynnej stadniny koni, znajdującej się w miejscowości Wygoda pod Janowem – późna pora oraz pozostałe nam kilometry do przejechania, w połączeniu z kolejnym nadciągającym deszczem skutecznie nas od tego pomysłu odwiodły.

Wyjeżdżając z Janowa przejechaliśmy obok zabytkowego pałacu, który dziś niestety znajduje się w kiepskim stanie. Należał on niegdyś do biskupów łuckich, otaczał go park w stylu angielskim. Pierwotny zamek wybudowano w XV w., w związku ze zniszczeniami powstałymi podczas potopu szwedzkiego, przebudowano go w XVIII. Nam nie udało się bezpośrednio do niego dotrzeć, ponieważ złapała nas właśnie wielka ulewa. Pozostało nam więc obejrzeć go z oddali i szybko udać się w dalszą drogę.

W drodze powrotnej, po tym jak wreszcie przestało padać, zatrzymaliśmy się na chwilę przy eklektycznym pałacu w Konstantynowie. Otoczony jest on dużym parkiem w stylu angielskim.

Po drodze mijaliśmy też co jakiś czas stare drewniane wiatraki.

Jadąc szosą, w pewnym momencie wyskoczył nam znienacka pod same koła pies, który postanowił nas obszczekać. Trafił w rower Dżako, który na szczęście utrzymał równowagę i nikomu nic się nie stało. Jednak przeżyliśmy krótką chwilę trwogi, ponieważ przy większej prędkości taka sytuacja może skończyć się groźnie.

Zmęczeni i zmoknięci w trzecim tego dnia deszczu (dodatkowo byliśmy też trochę przeziębieni) dojechaliśmy wreszcie do Mielnika. Mimo różnych przeciwności losu wycieczka nam się podobała:)

 

Trasa:

Pobieranie

 

Celestynów [ok. 75 km]

Weekend zapowiadał się burzowo (burze miały pojawiać się praktycznie przez całą sobotę). Mieliśmy w związku z tym pewne obawy co do ruszania w trasę, ale ostatecznie dobrze, że zdecydowaliśmy się na wycieczkę. Cały dzień był piękny – nawet spiekliśmy się na słońcu. Dość rozbudowane chmury zapewniały nam natomiast od czasu do czasu trochę cienia dla ochłody. Dwie krople deszczu spadły nam na głowę jedynie na koniec, podczas obiadu w Konstancinie. Ale zacznijmy od początku.

1. Celestynów stacja

Po krótkiej podróży pociągiem ruszylismy w drogę ze stacji w Celestynowie. Na początku czekały na nas piaszczyste lasy z korzeniami i wieloma podjazdami, ale daliśmy sobie z nimi radę. Trud wynagrodziły nam urokliwe widoki.

2. Celestynów

Niestety, głównie w lasach, pojawiło się już sporo komarów – nie można było więc za często zatrzymywać się, żeby zrobić zdjęcia.

3. Celestynów

4. Celestynów

Za wsią Regut, mniej więcej w połowie drogi do Zabieżek,  przejechaliśmy koło Rezerwatu przyrody Żurawinowe Bagno.

5. Przy Żurawinowym Bagnie

W okolicach wsi Zabieżki natrafiliśmy na kolejny rezerwat przyrody, o nazwie “Czarci Dół”.

6. Rezerwat Czarci DółPodobnie jak Żurawinowe Bagno ma on charakter torfowiskowy. Na jego terenie spotkać można jeziorka powstałe w wyniku eksploatacji torfu. Niestety, tak jak większości torfowisk, grozi mu zanikanie.
7. Rezerwat Czarci Dół

Kiedy wjechaliśmy do kolejnej miejscowości na naszej trasie, czyli do Ponurzycy, okazało się, że nie jest ona wcale taka ponura;)

8. Ponurzyca

Powitały nas w niej motyle i liczne bzy, które umilały nam drogę swoją piękną wonią.

9. bez w Ponurzycy

Opuszczając Ponurzycę, trafiliśmy na taką oto ścieżkę:

10. ścieżkaWkrótce czekała nas miła niespodzianka – po wcześniejszej wspinaczce w lesie, pusta szosa zafundowała nam przyjemne zjazdy, na których niektórzy z nas bili swoje rekordy prędkości;)

Następnie udaliśmy się w kierunku miejscowości Całowanie – według map Google (i innych) od strony Podbieli żadna droga tam nie istnieje, ale postanowiliśmy zaryzykować. Jak się okazało, wyszło nam super – droga była i prowadziła przez jedno z największych torfowisk na Mazowszu. Dzięki wieży obserwacyjnej można oglądać je w całej okazałości.

11. wieża obserwacyjna 12. widok z wieży obserwacyjnej

Natomiast wybudowana ścieżka dydaktyczna wraz z tablicami informacyjnymi uczy o funkcjach, przyczynach degradacji i ochronie torfowisk. Możemy dowiedzieć się m.in., że w wyniku melioracji wiele torfowisk jest wysuszonych na potrzeby rolnictwa. Są to generalnie tereny bardzo żyzne, a zatem pożądane przez rolników. Z kolei wydobywany torf powoduje powstawanie małych jeziorek. W znakomitej większości przypadków wydobycie torfu wiąże się więc z całkowitym zniszczeniem torfowiska.

13. staw

Na torfowiskach występuje specyficzna roślinność, a ponadto są one ostoją wielu gatunków ptaków, płazów, ryb, mięczaków i skorupiaków oraz wielu owadów. Ważną rolą torfowisk jest pomoc w utrzymaniu prawidłowego bilansu wodnego (magazynują wodę i regulują jej odpływ).

14. torfowisko

Na jednej z tutejszych wydm odkryto najstarsze ślady osadnictwa na Mazowszu. Według archeologów, przed 13-toma tysiącami lat przebywali tu łowcy reniferów.

15. Całowanie

W Warszawicach zatrzymaliśmy się na chwilę, by przyjrzeć się XVIII wiecznemu drewnianemu kościołowi pod wezwaniem Św. Jana Chrzciciela. Wewnątrz znajduje się m.in. pochodząca z ok. 1370 r. statua Matki Boskiej.

16. drewniany kościół w Warszawicach

Przez Dziecinów dojechaliśmy wreszcie na most prowadzący do Góry Kalwarii. Tutaj czekał nas stromy podjazd. Byliśmy jednak już na niego przygotowani – jak zapewne wiecie, już kiedyś tędy przejeżdżaliśmy.

W Górze Kalwarii niestety nie udało nam się znaleźć miejsca na obiad (restauracja, w której kiedyś uraczyliśmy się smakowitym obiadem, nie urządziła niestety swojego ogródka – nie było zatem zupełnie gdzie zostawić rowerów), ruszyliśmy więc do Konstancina.

W Konstancinie zatrzymaliśmy się na obiad, dzięki czemu zaliczyliśmy naszą pierwszą pizzę w sezonie :) W pewnym momencie spadło na nas kilka kropel deszczu, uznaliśmy więc, że pora ruszać do domu.

 

Trasa:

Pobieranie