Archiwum miesięczne: lipiec 2011

Żelazowa Wola [ok. 84 km]


Na dzisiejszą wycieczkę postanowiliśmy udać się trochę dalej od Warszawy, mianowicie do Sochaczewa i Żelazowej Woli. W tym celu skorzystaliśmy z usług Kolei Mazowieckich. Oczywiście nie obyło się bez problemów, ponieważ obecnie pociągi z dworca w Śródmieściu kursują wahadłowo najpierw do Dworca Zachodniego, a dopiero tam należy znaleźć swój pociąg docelowy – co nie jest łatwą sprawą, ponieważ wywieszone informacje mogą bardziej zmylić, niż pomóc w poszukiwaniach.
Wysiedliśmy na stacji Sochaczew. Zaraz obok znajduje się oddział Muzeum Kolejnictwa, gdzie można obejrzeć (a nawet się przejechać) sochaczewską kolejką wąskotorową.
Kolejka ta od 1922 r. woziła zarówno pasażerów jak i rozmaite towary (np. drewno z Puszczy Kampinoskiej, piasek czy produkty rolne).
Linia została zlikwidowana w latach 80. XX w., ale na pocieszenie, już w 1986 r. otwarto tu muzeum. Jak się okazuje, ekspozycja składająca się ze 130 pojazdów należy do największych w Europie!


Następnie przejechaliśmy przez teren parku i usytuowanej w nim szkoły muzycznej. Szkoła mieści się w ładnym XIX-wiecznym pałacu klasycystycznym.
Z ciekawostek, w Sochaczewie można jeszcze obejrzeć ruiny zamku książąt mazowieckich.
Niegdyś (połowa XIV w.) stał tu okazały gotycki zamek. Niestety został zniszczony podczas Potopu Szwedzkiego. Dopiero po wielu latach, pod koniec XVIII w. zamek postanowił odbudować starosta sochaczewski. Historia jednak się powtórzyła i zamek ponownie zburzono podczas insurekcji kościuszkowskiej. Od tego czasu stoi w ruinie (a raczej jego skromne resztki).
Sochaczew posiada także bardzo ładny, niedawno odnowiony rynek.
Znajduje się na nim m.in. Kościół MB Różańcowej.
Budowę zainicjowano w 1959 r. (mimo oporu komunistycznych władz), a konsekrowano go w 1970 r. Aktu tego dokonał Kardynał Stefan Wyszyński, którego pomnik wraz z Janem Pawłem II stoi przed świątynią.
Po przekroczeniu Utraty dotarliśmy do głównego punktu naszej wycieczki – Żelazowej Woli.
Nazwa tej oddalonej od Warszawy o 54 km miejscowości pochodzi prawdopodobnie od nazwiska braci Piotra i Pawła Żelazo, którzy widnieją w aktach grodzkich z 1579 r. jako płatnicy tutejszych podatków.
Chyba nie trzeba wspominać, jak słynne jest to miejsce kultu Chopina. Sam kompozytor nie przebywał tu długo. Po tym jak przyszedł tutaj na świat 1 marca 1810 r., już jesienią tego samego roku cała rodzina przeniosła się na stałe do Warszawy. Później Chopin odwiedzał Żelazową Wolę kilkukrotnie, głównie podczas wakacji i świąt. Jak głoszą przekazy, podczas tych wizyt wiele czasu spędzano na muzykowaniu, a latem fortepian wystawiano do ogrodu, gdzie Fryderyk dawał koncerty.
W 1929 r., po tym jak niestety dwór spłonął, budynek odbudowano zmieniając jego charakter – nadano mu bardziej reprezentacyjny kształt dworku polskiego. Urządzono tu muzeum Chopina, a także stworzono rozległy park.
Latem w weekendy odbywają się koncerty, podczas których pianista gra w jednym z pomieszczeń dworku, przy otwartych oknach,
a publiczność może słuchać muzyki na ławeczkach w parku, bądź spacerując alejkami.



Co ciekawe, w Żelazowej Woli urodził się także inny wybitny muzyk – skrzypek Henryk Szeryng.





Przez teren parku przepływa rzeka Utrata.



Pomimo tych atrakcji znaleźliśmy w muzeum w Żelazowej Woli też trochę minusów. Nie spodobało nam się na przykład to, że budując nowoczesne budynki przy wejściu na teren muzeum, stawiając przeszklone restauracje, kawiarenki itd. nie pomyślano już o takich elementach małej infrastruktury jak np. stojaki rowerowe (a znalazło by się na nie sporo miejsca). Na szczęście dla rowerzystów pan mieszkający naprzeciwko muzeum urządził sobie na terenie swojej posesji parking, gdzie można za drobną opłatą zostawić swój pojazd.
Poza tym w dworku jest pusto – nie znajdziemy tu żadnej pamiątki po Chopinie. A jak już wcześniej napisaliśmy, sam dworek nie przypomina już tego, w którym mieszkał kompozytor.
Po dwugodzinnym zwiedzaniu ruszyliśmy w drogę powrotną.
Wracaliśmy przez Kampinos, gdzie przy głównej drodze rosną dwa pomnikowe dęby: Fryderyk i Stefan. Pierwszy ma 26,5 m wysokości, a drugi 28,5 m.
Naprzeciwko drzew, podziwiać można barokowy drewniany kościół z XVIII w.
Kawałek dalej znajduje się klasycystyczny dwór, który ze względu na to, że obecnie znajduje się w rękach prywatnych, można oglądać jedynie na zdjęciach zamieszczonych na tablicy przed zamkniętą bramą…
W pobliskiej miejscowości Leszno, warto odwiedzić nieco zapomniany park “Karpinek”. Oprócz ładnych widoków na staw i możliwości wędkowania, czeka Was tu nie lada gratka – najgrubsze drzewo w Polsce!
Jest to topola lesznowska o 14 metrach w obwodzie. Kilka metrów nad ziemią rozdziela się ona na trzy pnie (niestety schorowane). W głównym pniu widać wielki otwór (spokojnie zmieściłby się w nim człowiek), w którym szerszenie założyły sobie gniazdo. Trzeba zatem uważać i ich nie drażnić.
Widok na staw:
W Lesznie znajduje się dodatkowo imponujący pałac (z XVIII w.) wraz z parkiem. Mieści się tu obecnie Centrum Szkoleniowo-Konsultacyjne jednego z banków.
Jeszcze jedną interesującą budowlą Leszna jest neogotycki kościół z XIX w.
Przez Zaborów i Borzęcin Duży dotarliśmy do Włoch, a raczej do Warszawy :)
Tutaj przystanęliśmy na chwilkę w parku przy Stawie Koziorożca,

a następnie udaliśmy się w kierunku jednego z najbardziej znanych budynków tej dzielnicy – Pałacu Koelichenów (z 1842 r.). Do 1928 r. właścicielem rezydencji była holenderska rodzina Koelichenów (zajmowali się u nas barwieniem tkanin). Pałac pierwotnie był neorenesansowy, ale jeszcze pod koniec XIX w. przebudowano go. W 1928 r. powstał pomysł, aby stworzyć tu letni ośrodek wypoczynkowy dla Warszawiaków. Planów oczywiście nie zrealizowano. Dziś w dawnej Sali Balowej mieści się biblioteka.
Z kolei przy ulicy Świerszcza 2 stoi inny historyczny budynek, ten jednak w przeciwieństwie do poprzedniego jest najbardziej chyba znienawidzonym obiektem dzielnicy Włochy. Tzw. “Willa Jasny Dom” stanowiła po wojnie siedzibę NKWD. W tutejszym więzieniu i katowni zginęło wiele ofiar terroru komunistycznego. Na ścianach cel w piwnicach odkryto wpisy więźniów. Jak się podaje, prawdopodobnie przetrzymywany był tu też gen. Emil Fieldorf.
Stąd udaliśmy się w kierunku Ursynowa, gdzie nasza wycieczka dobiegła końca.

 

Trasa:

Pobieranie

Wycieczka nad Jezioro Zegrzyńskie [ok. 88 km]

Kolejna wycieczka i od razu nowy rekord. Udało nam się przejechać (i trochę przejść) prawie 90 km! Kolejny raz wyruszyliśmy ze stacji metra Dworzec Gdański. Mijając cmentarz bródnowski – tym razem od strony wschodniej – dojechaliśmy do lasu bródnowskiego, w centrum którego znajduje się kładka widokowa nad uroczymi moczarami.

Na Białołęce naszą uwagę przykuł drewniany Kościół Św. Michała Archanioła pochodzący z XVIII w.
Wyjeżdżając z Warszawy przekroczyliśmy Kanał Markowski.
Za nim w szczerym polu postawiono figurkę wotywną za ocalenie od zarazy cholerycznej w 1852r.
Przez pole za figurką dojechaliśmy do Puszczy Słupeckiej, która przywitała nas niestety licznymi wydmami, przez które trzeba było się przeprawić pieszo.
Na naszej trasie napotkaliśmy też trochę bocianów, oto jeden z nich: (dosyć upiornie wygląda, ale jest jeszcze młody…)
Po długiej i mozolnej przeprawie przez lasy, w Wólce Radzymińskiej udało nam się znaleźć wymarzony sklep, w którym uzupełniliśmy zapasy i napałarejdowaliśmy się na dalszą drogę :)

Niedaleko Stanisławowa Pierwszego znajdują się tereny lęgowe żurawi. Żurawie do niedawna osiedlały się w miejscach odludnych, przez co można było je częściej usłyszeć niż zobaczyć. Ostatnio jednak kolonizują obszary blisko człowieka, dzięki czemu częściej można je spotkać. Nam udało się zaobserwować jedną parę, która pożegnała nas swoim donośnym klangorem.
Kawałek dalej można zobaczyć most Baileya na rzece Czarna. Jego koncepcja, będąca doskonałym przykładem inżynierii wojskowej, została opracowana w czasie II WŚ.
Modularna konstrukcja oraz minimalna ilość ciężkiego sprzętu potrzebnego do jego montażu dały aliantom możliwość szybkiego przemieszczania się. Co więcej, mosty tego typu były wystarczająco mocne, by mogły po nich jeździć również czołgi.
Następnie mogliśmy poobserwować zachowania miejscowej fauny ;)
Jadąc dalej, nagle przeleciały nam przez drogę, pogwizdując, kolorowe ptaki. Okazało się, że to dzięcioły zielone, znane z tego, że gustują w mrówkach i poczwarkach, przez co rzadko bębnią w drzewa. Za to ich język potrafi wysuwać się poza dziób na odległość równą aż 1,5 długości czaszki z dziobem.
a tu drzewa zarośnięte na wyrobiskach dawnej kopalni torfu
Dalej minęliśmy Beniaminów, w którym znajduje się radziecki fort jeszcze sprzed I wojny światowej – teraz nie udało nam się tam dotrzeć, może następnym razem…
Ujście Rządzy do Jeziora Zegrzyńskiego
Nad Zegrze trafiliśmy od strony Ryni. Akurat ta miejscowość jest idealna do nadzegrzańskiego wypoczynku, ponieważ znajduje się tu aż 3 km plaż, są liczne barki, można wypożyczyć różnego rodzaju sprzęt pływający, istnieje również możliwość podszkolenia się w pływaniu np. na windurfingu. Trzeba jednak liczyć się także z dużą liczbą turystów.

* Jezioro Zegrzyńskie – nieoficjalnie nazywane także Zalewem Zegrzyńskim, jest to zbiornik retencyjny na Narwi, utworzony w 1963 r. po przegrodzeniu koryta Narwii przez zaporę w Dębem.
Większość ośrodków wypoczynkowych nad Zegrzem pochodzi z lat 70.
Dalej pojechaliśmy brzegiem jeziora w stronę Białobrzeg – kolejnej miejscowości nad Jeziorem Zegrzyńskim. Mijaliśmy też różne mniejsze ośrodki po drodze – ale plaże nie były już tak imponujące jak w Ryni, w niektórych miejscach nad wodą było nawet więcej śmieci niż ludzi…

Na koniec dojechaliśmy do Nieporętu, skąd udaliśmy się już w stronę Warszawy ulicą Jana Kazimierza do Rembelszczyzny.

Następnie przejechaliśmy przez Kąty Węgierskie – ogólnie powrót był bardzo przyjemny – w przeciwieństwie do drogi w tamtą stronę – teraz obyło się już bez piachu, komarów, pajęczyn i pająków czy kłujących zarośli. Towarzyszyło nam za to przyjemne popołudniowe słońce, cisza i spokój wokoło oraz wygodne i przede wszystkim puste asfaltowe drogi …

W Kątach Węgierskich spotkaliśmy taki oto zarośnięty domek
Już na Białołęce mieliśmy małą awarię… A dokładniej – Dżako zmuszony był wymienić świeżo przedziurawioną dętkę, co trochę opóźniło nasz powrót do domu.

Gdy słońce miało się już ku zachodowi, przejechaliśmy przez Park Bródnowski.
Akurat miał być wyświetlany film, w związku z tegoroczną edycją “Filmowej Stolicy”.
Zapadający zmrok pozwolił nam na obserwację nocnych widoków z Mostu Gdańskiego.



Trasa:

Pobieranie